Telewizja ma w ostatnich latach coraz bardziej pod górkę i po przeanalizowaniu wszystkich czynników powodujących taki, a nie inny stan rzeczy, dosyć trudno jest się temu dziwić. Mimo że nadal pozostaje domeną dla ludzi, którzy się na niej wychowali, młode pokolenia są już całkowicie poza jej zasięgiem. Winę za to ponosi chociażby radykalny brak autentyczności – zachowanie prezenterów w telewizji jest związane wieloma restrykcjami, których przekroczenie grozi karami finansowymi dla stacji telewizyjnej. Prężnie rozwijająca się sfera streamingu sprzyja natomiast temu, że telewizja wydaje się wręcz toporna ze swoim ściśle określonym czasem wyświetlania określonych produkcji. Po drugiej stronie barykady stoją wszelkiego rodzaju internetowe serwisy wideo z YouTube na czele, które wszystkich tych grzechów związanych z telewizją zdołały bardzo sprawnie się pozbyć i dzięki temu zyskać ogromną przewagę, która zdeterminowała fakt, że lada moment internetowy rynek marketingowy stanie się oficjalnie większy od telewizyjnego. Dlaczego tak się stało, co wpłynęło na taki stan rzeczy?
YouTube swoją historię rozpoczął w bardzo prosty sposób – był przestrzenią dla amatorskich twórców, na której mogli udostępniać stworzone przez siebie materiały wideo, a widzowie oglądali reklamy, z których cała inicjatywa była utrzymywana. Wiele zmieniło się po przejęciu serwisu przez Google – nacisk na reklamy naturalnie został zwiększony, ale w drugiej dekadzie XXI wieku pojawiła się całkowicie nowatorska koncepcja zmiany modelu biznesowego. YouTube zaczął dzielić się przychodami z reklam z twórcami i w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że przychody serwisu spadły. To była doskonała decyzja, bo twórcy zyskali motywację do tego, by swojej pasji poświęcać znacznie więcej czasu, by po prostu zwiększyć swoje zarobki, a ci najbardziej kompetentni stosunkowo sprawnie mogli porzucić pracę na etat, założyć firmę i oficjalnie utrzymywać się z pieniędzy otrzymywanych do serwisu. Tak narodził się zawód influencera, czyli absolutnego fenomenu marketingowego, do którego wszelkiego rodzaju firmy z branży reklamowej początkowo odnosiły się bardzo sceptycznie, by z czasem całkowicie ulec naturalnym twórcom, mającym za sobą rzeszę fanów.
W relacji twórców z YouTube istniał jednak jeszcze jeden podmiot – reklamodawcy. Ci początkowo byli zadowoleni z zasięgów osiąganych przez ich reklamy – zadowoleni do tego stopnia, że byli w stanie już trochę wybrzydzać i stwierdzić, że nie życzą sobie, by ich produkty były reklamowane przed materiałami zawierającymi wulgaryzmy lub szczególnie kontrowersyjne opinie. YouTube wprowadził wtedy standardy społeczności, na podstawie których bezwzględnie obcinał niepokornym twórcom wszelkie zarobki z publikowanych filmów i siłą rzeczy zmusił ich do przestrzegania nowo ustalonych zasad.
Podsumowując krótko, YouTube można dzisiaj określić mianem drugiego wcielenia telewizji, bowiem platforma ta powiela dzisiaj większość jej błędów. Ogranicza twórców restrykcjami, wydłuża bloki reklamowe, premiuje ustawianie dat premiery filmów, by mogły być wyczekiwane z irytującą niecierpliwością. Nie zmienia to jednak faktu, że serwis wykupiony przez Google zdominował rynek światowego wideo i nie zapowiada się, by kiedykolwiek miał oddać miejsce na szczycie.